🏈 Kacper Tekieli Małgorzata Lebda
13K views, 50 likes, 1 loves, 0 comments, 2 shares, Facebook Watch Videos from LOL mania: PILNE informacje z ostatniej chwili. Media podają tragiczne
Kacper Tekieli accident. Kacper Tekieli, a highly successful mountaineer and sport climbing instructor from Poland, was born on November 23, 1984. In recognition of his achievements in the area, he was awarded a prestigious title by the Polish Mountaineering Association.
Our office: Tetmajera street 23, 34-500, Zakopane Climbing Base: Dołki street 20, 32-048, Jerzmanowice
*Kacper Tekieli to członek Klubu Wysokogórskiego Trójmiasto, instruktor wspinaczki sportowej, zamieszkały w Krakowie. Wspinał się w górach USA i Alpach. Wspinał się w górach USA i Alpach. W Tatrach przeszedł blisko 100 dróg, w tym około 60 zimowych, wielokrotnie w samotnym stylu.
Tekieli is the climbing instructor for PZA. Climbers have made trips to Karakorum and the Himalayas. Sports Climber Kacper Tekieli Obituary. As of this writing, no information about Kacper Tekieli’s obituary has been published in the media. Tekieli’s family is going through a difficult time and is not prepared for unforeseen tragedy.
Kacper Tekieli urodził się w Gdańsku, lecz z Krakowem i Małopolską był bardzo ściśle związany. Jego pierwszą żoną była pochodząca z Sądecczyzny Małgorzata Lebda, poetka i
Lavina zúzta halálra az olimpiai bajnok sífutó férjét. Kacper Tekiela a Jungfrau megmászása után, leereszkedés közben halt meg. 24.hu. 2023. 05. 21. 03:57. Sport.
Małgorzata Lebda zareagowała na śmierć Kacpra Tekielego. Poetka i biegaczka górska w poruszającym wpisie w mediach społecznościowych pożegnała byłego męża. "Niech nasz ból przemieni się w coś dobrego" - czytamy. fot. Kacper Tekieli/Instagram screen. Kacper Tekieli, mąż Justyny Kowalczyk zginął podczas górskiej wyprawy w Alpach.
See what Małgorzata Lebda will be attending and learn more about the event taking place Sep 10 - 19, 2021 in Pasterka, Radochów, Lądek-Zdrój. Sched.com Conference Mobile Apps 26.
cDdWt. Staram się być empatyczna, więc książki pożyczam. Lubię, kiedy wracają do mnie i noszą ślady czytania. Z Małgorzatą Lebdą, poetką, stypendystką Poznańskiej Nagrody Literackiej 2017 rozmawia Anna Solak. Co w tej chwili czytasz? Mnóstwo rzeczy, dzielę uwagę pomiędzy prozę, esej, poezję, lektury czysto akademickie i książki związane ze wspinaniem. Wspinasz się? Tak. Mój mąż jest himalaistą, wspinanie to właściwie miła, ale i wymagająca konieczność naszego bycia razem. To swoją drogą ciekawe, jak nasz dom jest podzielony tematycznie, właściwie według naszych konkretnych pasji i zamiłowań: jedna z jego części jest zarezerwowana dla pozycji związanych z górami, inna dla poezji, kolejna dla prozy, a przy moim biurku są obszary eseju, dzienników i reportaży. Czytam impulsywnie i chaotycznie, potrzebuję różnych bodźców. Pewnie cię to nie zaskoczy, że jedną z moich aktualnych lektur są wiersze Stanisława Barańczaka. Wróciłam do nich po latach. Ale przy tym – jeśli mówić tylko o poezji – czytam mnóstwo nowości, z przerwami na klasykę: Różewicz, Miłosz. Od momentu wydania przez WBPiCAK „Wierszy zebranych” Juliana Kornhausera sięgam po tę książkę bardzo często. Cieszę się, że dzięki temu wydaniu można tę twórczość objąć w całości. O ile dobrze kojarzę, dużo jest do obejmowania. Zdecydowanie. W dodatku lubię się nią dzielić. Czytając, robię zdjęcia i wysyłam do znajomych, o których wiem, że dany wiersz coś w nich poruszy. Te teksty są wizjonerskie, niesłychanie aktualne. Innym poetyckim olśnieniem było wydane w Biurze Literackim „21 wierszy miłosnych” Adrienne Rich. To intymne wiersze pisane przez kobietę do kobiety. Przepiękne, poruszające. Podobnie jest z listami Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego. Kompletny zachwyt! Ale i smutek, bo to jednak ostatecznie żadne love story. Porażające, jak zmienny jest Iwaszkiewicz w tych listach – czuły, gdy pisze o skórze kochanka i o tym, że kupił mu krawat, a za moment wściekły, gdy dowiaduje się, że ten nie jest wobec niego do końca uczciwy. A co z prozą? Czytam właśnie „Ruiny i zgliszcza” Wellsa Towera. Moc! Poza tym „zmagam” się z prozą Karla Ove Knausgårda. W tej chwili jestem przy ostatnim tomie „Mojej walki”. To narkotyczna lektura. Lubię jego zamiłowanie do szczegółów. Poruszył mnie wątek śmierci ojca. Jest taki fragment – dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu stron – kiedy autor wraz z bratem porządkują dom po zmarłym, proste czynności urastają tam do rangi symbolu. Knausgård zmaga się z przeszłością, wystawiając siebie i bliskich na całe spektrum emocji, wszystko jest bardzo sensualne – to lubię w literaturze. Jeśli miałabym podać jeszcze kilka nazwisk, do których aktualnie wracam w lekturze, to byliby to: Wiesław Myśliwski, Thomas Bernhard, Witold Gombrowicz i jeszcze Herta Müller, która jest dla mnie niebywale poetycka. Robi w prozie to, czego często poszukuję właśnie w poezji. Dotyka istoty, o której – podejrzewam – poeci marzą. Ty też? Nie myślę o tym w kategoriach zazdrości, ale w kategoriach rozszerzania wrażliwości. Patrzę na nią z uwielbieniem za to, że pokazuje, w jaki sposób można pracować w języku. I jeszcze jedna bardzo ważna dla mnie kobieta – Susan Sontag, której „Dzienniki” i pozostałe książki – jestem o tym przekonana – wpłynęły na moje życiowe wybory. To wspaniałe uczucie, kiedy po skończeniu „Dzienników” miałam wrażenie, że właśnie przeżyłam czyjeś życie. Jest dla mnie ważna, bo pokazała kobiecą siłę, stała się jedną z najważniejszych myślicielek współczesności i zrobiła to siłą własnego umysłu. Bardzo ważna lektura, zwłaszcza dzisiaj, w dobie czarnych protestów. Sontag pokazała, że warto inwestować w siebie, podążać za instynktami. I jeszcze, że mądrość czyni nas silniejszymi. I na tym polega nasza autonomia? Tak uważam. Skoro przeszłyśmy do tego w naturalny sposób – dzielisz literaturę na kobiecą i męską? Absolutnie nie. Nigdy nie patrzyłam na nią w ten sposób. Pytanie jest oczywiście sztuczne, bo i te podziały są sztuczne. Moim zdaniem literatura dzieli się po prostu na dobrą i złą. Akurat w przypadku tegorocznej Nagrody – Stypendium im. Barańczaka dominowały kobiety, więc chcę myśleć, że chodzi tylko o jakość. Ja też chcę wierzyć, że zawsze tak jest. Wracając do książek – Twoje cyrkulują po świecie? We wszystkich życiowych aktywnościach staram się być empatyczna, więc książki pożyczam. Lubię, kiedy wracają do mnie i noszą ślady czytania, bo to oznacza, że żyją. Sama najczęściej pożyczam od mojej siostry bliźniaczki. Basia zakreśla, podkreśla, stawia pytajniki, robi przypisy na marginesach. To dodatkowa wartość lektury: dzięki temu widzę rytm jej czytania, w jaki sposób książka na nią działała, sprawdzam przy tym, czy na mnie działa w ten sam sposób. A co z nowoczesnymi nośnikami? Czytnikiem, audiobookami? Dla mnie to, że mogę położyć się na łóżku i poczuć ciężar książki jest bardzo ważne. Często zasypiam z książką na piersiach. Ważna jest też okładka, lubię ją czuć, badać. O zapachu książki już nawet nie wspomnę. Poza tym nasze koty – Azja i Ignacy – uwielbiają kłaść się w czytanych właśnie książkach. Trudno im to odbierać. Kolekcjonuję też stare fotografie, które służą mi potem za zakładki. No a jak ich użyć w czytniku? W takim razie masz coś wspólnego z Jackiem Dehnelem. On też kolekcjonuje stare zdjęcia. Ciekawe jest dla mnie to, że książki wciągają te fotografie. Zdążę o nich zapomnieć, a tu niespodziewanie po pięciu latach zdjęcia odnajdują się w jakiejś książce. To miłe odkrycia. Niestety, podkreślam, załamuję rogi, czasem czynię też zakładkami, co tylko podejdzie mi pod rękę: aktualny bilet miesięczny, listy, banknoty… Niestety? To jeszcze nie najgorsze, co można zrobić książce. Niektórzy wyrywają im kartki i noszą je potem przy sobie. Martin Pollack opowiadał mi o pracowniku internatu, w którym mieszkał jako chłopiec, który takie wydarte strony na zawsze wyrzucał. Taka nonszalancja połączona z pewnością siebie. O nie, naprawdę? W takim razie muszę jeszcze popracować nad swoimi technikami (śmiech). Wracasz czasem do swoich pierwszych książek? Jeśli chodzi o książki z dzieciństwa ważną lekturą były dla mnie „Dzieci z Bullerbyn”, których świat przypomina mi własną wioskę, Żeleźnikową Wielką, leżącą w Beskidzie Sądeckim. Ważne są też tomy poetyckie i proza Tadeusza Nowaka. Był bardzo uwrażliwiony na kwestię zwierząt. Można powiedzieć, że jego teksty wpisują się w dzisiejszą ekopoetykę. Od pierwszego przeczytania „Czarodziejskiej góry” wracam do niej często, ale w sposób bardzo nieusystematyzowany, można chyba powiedzieć kompulsywny, jestem pod ogromnym wrażeniem języka, otwieram ją na chybił trafił i daję się porwać. Mam znajomą, która codziennie otwiera Biblię, czyta jakiś fragment i twierdzi, że zawsze dopasowuje się on do jej codziennego życia. Myślę, że mam podobnie z Mannem. Czyli to, co w książce nagle wychodzi z książki do życia? Nikt wcześniej mi o tym nie opowiadał, ale może to kwestia twojej poetyckiej wrażliwości. Chyba trzeba to sobie po prostu uświadomić. Też wcześniej o tym nie myślałam, dopiero nasza rozmowa wydobyła to na światło dzienne. Lubisz albo nie cierpisz jakiegoś bohatera literackiego? To bardzo dobre pytanie. Niech pomyślę… Kto mi zaszedł za skórę? Niekoniecznie zaszedł, choć umówmy się – zazwyczaj źli bohaterowie są ciekawsi od tych dobrych. W pierwszym momencie przyszedł mi do głowy narrator „Mojej walki”, czyli sam autor. Jest nieobliczalny i to mi się w nim podoba. Sama mam stosunkowo uporządkowany tryb życia, praca na uniwersytecie poukładała mi pewne rzeczy, ale miewam momenty, w których myślę o tym, żeby to wszystko rzucić i wyjechać na wieś albo w góry. Brzmi jak standardowa narracja pracownika korporacji. Niestety, uczelnia to w pewnym sensie też korporacja. Mówię to ze smutkiem, a mam oczywiście na myśli całą tę administracyjną otoczkę, nie dydaktykę, którą osobiście uwielbiam. Ale wracając do „Mojej walki” – ta książka potrafi uwrażliwić. Teraz inaczej patrzę, inaczej obserwuję. To też wielka siła literatury, dzięki dobrej książce przechwytujemy czy też uczymy się innych narracji. Przyłapuję się często na tym, że na przykład jadąc pociągiem czy tramwajem, patrzę na ludzi i… …i myślisz Knausgårdem? Tak. Choć czasem jego narracja bywa po prostu wkurzająca. Można go kochać albo nienawidzić. Ale coś musi w nim być, skoro wracamy do niego już trzeci raz. Przypomina mi to „Małe życie” Hanyi Yanagihary, moje ostatnie olśnienie, które też jest obłędnie wciągające, zarywa noce i sprawia, że koleżanka, której poleciłam tę książkę, wysyła mi SMS-a: „Przez ciebie płaczę na 208 stronie…”. Świetnie! Wspaniała rekomendacja. Przeczytam tę książkę! rozmawiała: ANNA SOLAK MAŁGORZATA LEBDA (ur. 1985) – poetka, nauczycielka akademicka, fotograficzka. Dorastała w Żeleźnikowej Wielkiej, beskidzkiej wsi. Doktor nauk humanistycznych (specjalność teoria literatury i sztuk audiowizualnych). Autorka czterech tomów poetyckich (ostatni to „Matecznik”, WBPiCAK, Poznań 2016). W 2017 roku została laureatką Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka. Ultramaratonka i taterniczka. Mieszka w Krakowie. ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki darzy miłością nieokiełznaną i bezgraniczną, czytając je namiętnie w każdej wolnej chwili i dowolnym miejscu.
i Justyna Kowalczyk i Kacper Tekieli dch | ch 2020-09-25 21:16 Kacper Tekieli, kim jest narzeczony Justyny Kowalczyk? Alpinista Kacper Tekieli to świeżo upieczony mąż Justyny Kowalczyk. Jak się poznali? Zakochana Justyna Kowalczyk wzięła ślub w czwartek, o czym poinformowała na Twitterze! Słynna narciarska i jej przystojny narzeczony, alpinista Kacper Tekieli zaręczyli się w Boże Narodzenie, mieli pobrać się w maju, ale plany pokrzyżowała im pandemia koronawirusa! Na zdjęciach widać, że są bardzo szczęśliwi. Zobacz, kim jest Kacper Tekieli. Kacper Tekieli: KIM JEST mąż Justyny Kowalczyk - Tekieli? Justyna Kowalczyk i Kacper Tekieli właśnie wzięli ślub! Dwukrotna mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich poznała Kacpra Tekielego w górach. On jest wspinaczem i instruktorem wspinaczki, ona dzięki niemu łyknęła alpinistycznego bakcyla. Ich znajomość trwa od lata. W październiku 2019 roku pokazali się po raz pierwszy publicznie podczas gali 100-lecia PKOl w Warszawie. Ich związek rozwijał się bardzo szybko! Ślub miał odbyć się już w maju, ale został przełożony z powodu pandemii koronawirusa. - Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że na wszystko w życiu musi przyjść odpowiednia pora. Od wczoraj Justyna Kowalczyk - Tekieli - napisała w piątkowy wieczór Justyna Kowalczyk - Tekieli. Kim jest Kacper Tekieli? Czym się zajmuje? Ile lat ma Kacper Tekieli? Dowiecie się poniżej. Justyna Kowalczyk WZIĘŁA ŚLUB w CZERWONEJ sukni i ZMIENIŁA nazwisko [ZDJĘCIE] Kim jest Kacper Tekieli? ZDJĘCIA. Czym jest zajmuje? Justyna Kowalczył i Kacper Tekieli W Boże Narodzenie zaręczyli się. Do tej pory ani ona ani on nie wypowiedzieli publicznie ani słowa o zaręczynach czy o małżeństwie. Niedawno tylko na zdjęciu na Twitterze pojawił się tajemniczy pierścionek na palcu znakomitej narciarki. Wspólne zdjęcia Justyny i Kacpra wskazują, że każde z nich wreszcie trafiło na drugą połówkę jabłka. Łączy ich też wspólna pasja do gór. Razem wspinali się po zboczach Turbacza (1310 m) w Gorcach, Aiguille du Midi (3842 m) we francuskim masywie Mont Blanc, Monte Cornetto (1889 m) we Włoszech czy na skałkach w Adršpachu w Czechach. Razem kwestowali też w styczniu na Kasprowym Wierchu na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Kacper Tekieli: WIEK, ILE MA LAT Kacper Tekieli ma 36 lat i pochodzi z Gdańska, skąd przeniósł się do Krakowa. Ma tytuł magistra filozofii. Jako alpinista wspinał się w Europie, Ameryce Płd. i w Azji. Specjalizuje się w szybkim pokonywaniu gór. W pięć godzin wbiegł na wierzchołek Elbrusu na Kaukazie (5642 m). W 17 i pół godziny pokonał cztery granie szczytu Matternhorn (4478 m) w Alpach. Pandemia pokrzyżowała plany narzeczonym, ale jak widać czas i miejsce nie miało dla nich znaczenia. Po tym poznaje się prawdziwą miłość!
Dziś widać to wyraźnie: Małgorzata Lebda ma swój osobny poetycki dom i świat wokół niego. Budowała to prywatne uniwersum wiele lat – spokojnie, konsekwentnie, z tomu na tom. Najpierw zręby, potem ściany. Jej kolejne książki wzbogacały tę imaginacyjną przestrzeń, uzupełniały ją o nowe kolory i dźwięki. Zaczęła wcześnie, może zbyt wcześnie. Była studentką pierwszego roku polonistyki krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, kiedy uczelniane pismo „Nowy Legion” opublikowało jej wiersze (nr 7–8, 2005). Już wtedy jednak czytelnikom tej poezji musiało się wydawać, że jest w tych wersach jakaś siła i oryginalność, bo ci, którzy zasiadali w gremiach jurorskich rozmaitych konkursów poetyckich, nie szczędzili pochwał i nagród. Pamiętam swoje własne wrażenia, gdy w 2007 roku Małgorzata Lebda przysłała wiersze na konkurs „O Wawrzyn Sądecczyzny”, w którym byłem jurorem. W archiwach nowosądeckiej biblioteki zachowało się zdjęcie upamiętniające, jak wkładam na głowę poetki ów laur – bo zdobyła wówczas główną nagrodę. Wtedy właśnie się poznaliśmy. Jeśli dobrze pamiętam, to całe wydarzenie miało jeszcze inny wymiar – kto wie, czy nie ważniejszy: Małgorzata Lebda poznała wtedy kogoś, kto obecnie jest jej mężem, ale to oczywiście osobna historia…Napisałem o przedwczesnym debiucie, ponieważ w taki sposób ocenia go sama autorka – niezbyt zadowolona ze swojej pierwszej książki poetyckiej. Tomik Otwarta na 77 stronie, który ukazał się w 2006 roku, nie spotkał się z wielkim zainteresowaniem krytyków. Trzy lata później pojawia się jednak książka Tropy, która stanowi przełom na drodze twórczej młodej poetki. Tom budzi zainteresowanie wielu środowisk literackich, krytycy piszą, że odsłania on zasadnicze kontury lirycznego świata pisarki, daje wgląd w matecznik jej wyobraźni. Jak ciekawie brzmi to słowo! „Matecznik” kojarzy się przecież z lasem i z żywiołem natury, z pierwotnością i z matką. Taki tytuł Lebda nadała swojej poetyckiej książce wydanej w 2016 roku. Wcześniej pojawiła się Granica lasu (2013), tom, który – przygotowywany w ramach Stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – otrzymał nominację do Nagrody Poetyckiej im. Gałczyńskiego „Orfeusz” (2014). Laur boskiego muzyka-poety spłynął jednak na skronie artystki dopiero dzięki wspomnianemu Matecznikowi(który pokonał konkurencję także w drodze do Stypendium im. Stanisława Barańczaka w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej). Cóż to za tom, cóż to za poezja? W jaki sposób można dziś wracać do tego, co pierwotne, rudymentarne, organiczne? Małgorzata Lebda pokazuje, że formą podobnych powrotów może być opowieść – rozumiana jako sposób komunikacji tego, co najistotniejsze, układająca się w mit. Matecznik wypełniają poetyckie opowieści. Ich materią, co wydaje się oczywiste, są osoby uchwycone w czasie, w działaniu – zamknięte w lirycznych kadrach (poetka jest też uzdolnioną fotograficzką), stłoczone w wieloznacznych, metaforycznych obrazach. Chciałoby się nawet powiedzieć – symbolicznych, bo wiele jest w poezji Lebdy właśnie symboli-archetypów – przetworzonych, przefiltrowanych przez indywidualną biografię – wiele motywów tworzących swoisty, splątany gobelin prywatnej tej grubej mitopoetyckiej tkaniny jest autobiografia poetki, której dzieciństwo upłynęło w niewielkiej wiosce Żeleźnikowa, położonej w jednej z beskidzkich dolin nieopodal Nowego Sącza. Lebda świadomie wraca do „genialnej epoki” dzieciństwa, zabiega o to, byśmy rustykalne sceny, które pojawiają się w poszczególnych wierszach, kojarzyli z tym, a nie innym miejscem geograficznym i kulturowym. Byśmy – prowadzeni za rękę przez dziecko oglądające ów świat szeroko otwartymi, zdumionymi oczami – obcowali z jego specyficznym kolorytem prac i obyczajów, z jego osobliwym, bo utkanym z wielu elementów, etnosem. To, co prywatne, ulega zatem uniwersalizacji. Poetka przekracza ramy autobiografii, uwieloznacznia sensy obrazów tak, by ostatecznie mówiły one nie tylko o niej samej, ale także o nas. O ludziach w ogóle. Wiersze, które zmieszczono w Mateczniku, układają się w długi ciąg doświadczeń inicjacyjnych, rozpoznawanych przez bohaterkę utworów jako istotny element własnej kobiecej tożsamości. Domyślamy się jednak, że chodzi w nich nie tylko o tożsamość indywidualną, ale także o tożsamość zbiorową – i rodzinną, i to, że w Mateczniku tożsamość kształtuje się głównie w relacji z ojcem, że pełna jest różnego rodzaju podskórnych napięć i opozycji, które wyczuwamy. Świat ojca jednocześnie fascynuje i przeraża, mieści w sobie element tremedum et fascinosum,i właśnie dlatego kształtuje wyobraźnię dziecka. Ojcowizna (ojczyzna?) jawi się małej dziewczynce przede wszystkim jako sapientia. Jest tradycją i mądrością, zarówno skrywa, jak i objawia wzory życia. Filolog miałby ochotę zapytać, w jaki sposób autorka scala biograficzną i mityczną warstwę swoich liryków? Odpowiedź jest najprostsza z możliwych: dzięki kursywie. To zmiana czcionki jest dla czytelnika tych wierszy znakiem obecności dwóch planów – partykularnego i uniwersalnego. Ten pierwszy wypełniają różnego rodzaju zdarzenia charakterystyczne dla rytmu prac na wsi i pór roku. Ten drugi to słowa ojca, który tłumaczy świat, ukazuje ich sens. Właśnie one są zapisywane pochylonym drukiem:wilgoć drąży modrzewiowe belki werandyprzez okno zimnego pokoju obserwuję ojcanocą halny położył w sadzie stare gruszez wysokości widać nieszczęścia całej wsizerwane dachy połamane słupywysokiego napięciaojciec przywołuje mnie podaje scyzoryki każe wyjąć sobie z nadgarstka czarną drzazgęmusisz nauczyć się pracować we krwi mówiranę zalewamy pszczelim kitem na alkoholumamy od niego żółte cierpkie dłonieOto jedna z lirycznych miniaturowych opowieści, jakich w Mateczniku wiele. Akurat ta otwiera zbiór, wyznacza lekturowe tropy, właśnie dlatego warto przyjrzeć się jej uważnie. Zatem po kolei: chyba od razu, już na pierwszy rzut oka zauważamy, że narracja snuta w tym wierszu ma strukturę wspomnienia. I nie tylko w tym. Stopniowo zaczynamy rozumieć, że najistotniejszym elementem liryki Lebdy jest pamięć. Tak, ale jaka? – zapytają ci, którzy wiedzą już o współczesnych badaniach nad tym fenomenem i zagłębili się w arkana memory studies. Odpowiemy im, że chodzi o pamięć autobiograficzną, indywidualną, a jeśli wspólnotową, to tylko w ramach wspólnoty rodzinnej. Zarazem jednak czujemy, że ten, kto opowiada, próbuje przypomnieć sobie i nam nie tylko ważne dla siebie zdarzenie, ale także, a może nawet przede wszystkim – jego sens. Dziecko, które „przez okno zimnego pokoju obserwuje ojca”, widzi dużo więcej niż domowe podwórko. Jest w stanie dostrzec „nieszczęścia całej wsi”. Los jednostkowy splata się w liryku z losem wspólnoty, a zniszczenia spowodowane przez wiatr stają się symbolem wszystkich przeciwności losu, które mogą nas spotkać. Kiedy spojrzenie podmiotu znów kieruje się w stronę ojca, mamy do czynienia z tym samym zabiegiem uniwersalizacji znaczeń. Prosta czynność usuwania drzazgi została przecież przez autorkę utworu ukazana jako czynność edukacyjna, swoista lekcja poglądowa, owocująca sentencją zaznaczoną pismem pochyłym: musisz nauczyć się pracować we krwi .Nie wiemy, co dokładnie miałoby znaczyć to przesłanie. Jego sens pozostaje uogólniony, otwarty na indywidualne egzegezy. Ale mocno czujemy, że ten, kto mówi w wierszu, wie. Jesteśmy pewni, że bohaterka utworu przypomina sobie takie słowa, które pomogły jej rozpoznać samą siebie i nabrały charakteru tożsamościowego, stały się osią jej samoświadomości. Wiersze, które wypełniają Matecznik, można nazwać epifanicznymi w takim sensie, jaki nadał temu pojęcie James Joyce, a potem myśl ponowoczesna. One przypominają i uobecniają sytuację, która była i jest dla podmiotu nagłym rozbłyskiem sensu – to znaczy tego, wokół czego została zbudowana i nadal buduje się własna egzystencja oraz własna nie jest jednak tak, że w tle omawianych wierszy wyczuwamy daleką obecność osoby, która to miejsce opuściła i może teraz spojrzeć uważniej, by wydobyć z przeszłości to, czego będąc w jej wnętrzu, zauważyć nie mogła? Chyba trzeba się zgodzić, że u źródeł wielu tekstów poetki leży nie tylko pamięć dzieciństwa, ale i doświadczenie jego utraty. Może po prostu brak owocuje w nich nowymi formami obecności. Autorka wie, że zniknęły zapachy i nastroje dawnych lat, że zniknął dom, że nie ma już strychu, nie ma strumienia i studni, że nie ma już drzew rodzinnego sadu i tych, którzy do niego chodzili, że nie żyją rodzice. A przede wszystkim: że nie dysponuje już spojrzeniem dziecka. Zarazem jednak doświadcza braku jako uobecnienia. To, co zniknęło w świecie, powraca bowiem w świadomości – nawiedza w snach, przybywa w marzeniach. Z wolna zamienia się w mit – wcale nie arkadyjski. Świętość miesza się w nim przecież z okrucieństwem, woda z krwią, miłość ze śmiercią – podobnie jak w utworach Tadeusza Nowaka, którego dokonania znajdują w poezji Małgorzaty Lebdy swoje interesujące jest zatem opowieścią o dojrzewaniu – głęboką, a więc i gorzką, i niepozbawioną nadziei. Przecież polega ono i na tym, że widzi się śmierć – że ona z pola widzenia nie znika. W jednym z ostatnich wierszy pomieszczonych w Mateczniku autorka przejmująco pisze o „liturgii odejść”. Ów tekst oraz inne utwory wypełniające omawianą książkę każą jednak myśleć również o poetyckiej „liturgii powrotów”. O tym, że skazani na powracające „to samo” szarej codzienności, tęsknimy za powrotem sacrum, za mitem, za czymś, co nasza świadomość identyfikuje jako życie i sens – otoczone jawnym i nachalnym bezsensem, umieraniem dookolnej rzeczywistości. Wiersze Małgorzaty Lebdy całym swoim ciężarem wychylone są w stronę podobnych pragnień.
kacper tekieli małgorzata lebda